Saturday, November 3, 2012
3: Android — aplikacje
Skoro nieco odbiegłem już od głównej tematyki tego blogu pisząc o Androidzie, w takim razie odbiegnę raz jeszcze — popełniłem mały program dodający kilka ustawień systemowych do Androida. Pełny kod (open-source) aplikacji — Missing Settings — można znaleźć na githubie (kompilacja i instalacja we własnym zakresie).
Thursday, November 1, 2012
1: Strzeż się niekompetencji
Postscriptum do poprzedniego wpisu porównawczego — Straż Miejska vs Policja. Obie instytucje przysłały mi informację o zakończonym postępowaniu ws. wykroczeń, które zgłosiłem.
List ze Straży Miejskiej mnie nie zaskoczył „(…) ustalony kierowca przedmiotowego pojazdu został (…)”, natomiast list z Policji zdumiał mnie niebywale — „(…) sprawca wykroczenia Jan Kowalski został (…)”.
Przecież zgłaszałem wykroczenie odnośnie samochodu, a nie osoby — a tu proszę, zgłaszam Policji wykroczenie, a Policja działa jak lepszy informator turystyczny informując mnie, kto jest właścicielem pojazdu. Idealny prezent dla dowolnych grup przestępczych, które w legalny (sic!) sposób chcą dotrzeć do danych personalnych — Policja sama na tacy poda wszystko co potrzebne. Jeśli do tego dołożyć zgłoszenie np. przemocy rodzinnej w mieszkaniu takim o takim, to uzyskamy zwrotnie jeszcze pełne dane adresowe.
Oczywiście jest też drugie dno — moje dane mogły być przekazane sprawcy wykroczenia. Przy dzikim parkowaniu nie spodziewam się reperkusji, ale w przypadku przestępstwa — czy tak wyglądają szablony dokumentów, które uzyskują np. rekietierzy „(…) jak zeznał świadek, Ewa Kowalska, w dniu (…)”?
Dalej od Policji — lepiej dla zdrowia.
Sprawcą nie był Jan Kowalski, zmieniłem dane personalne.
List ze Straży Miejskiej mnie nie zaskoczył „(…) ustalony kierowca przedmiotowego pojazdu został (…)”, natomiast list z Policji zdumiał mnie niebywale — „(…) sprawca wykroczenia Jan Kowalski został (…)”.
Przecież zgłaszałem wykroczenie odnośnie samochodu, a nie osoby — a tu proszę, zgłaszam Policji wykroczenie, a Policja działa jak lepszy informator turystyczny informując mnie, kto jest właścicielem pojazdu. Idealny prezent dla dowolnych grup przestępczych, które w legalny (sic!) sposób chcą dotrzeć do danych personalnych — Policja sama na tacy poda wszystko co potrzebne. Jeśli do tego dołożyć zgłoszenie np. przemocy rodzinnej w mieszkaniu takim o takim, to uzyskamy zwrotnie jeszcze pełne dane adresowe.
Oczywiście jest też drugie dno — moje dane mogły być przekazane sprawcy wykroczenia. Przy dzikim parkowaniu nie spodziewam się reperkusji, ale w przypadku przestępstwa — czy tak wyglądają szablony dokumentów, które uzyskują np. rekietierzy „(…) jak zeznał świadek, Ewa Kowalska, w dniu (…)”?
Dalej od Policji — lepiej dla zdrowia.
Sprawcą nie był Jan Kowalski, zmieniłem dane personalne.
Friday, October 26, 2012
26: Straż Miejska vs Policja
Niestety, obie służby mają równie archaiczny sposób komunikacji — z mojej strony idzie e-mail z pełnym opisem sytuacji + zdjęcie, a z drugiej strony wezwanie do osobistego stawienia się i pieczołowite przeklepywanie opisu zdarzenia (nb. podziwiam każdorazowo fakt, że kopiuj&wklej nie działa).
Smutne, bo nawet lokalnie pozostając w zgodzie z odgórnymi przepisami w obu przypadkach można to zorganizować tak, aby oszczędzić czas obu stronom — poczynając od wystawienia formularza zgłoszenia na stronie www.
Policja o tyle gorzej wypada, iż podaje nieprawidłowy adres e-mail (zawiadomienie w końcu wysłałem na odkopany adres dyżurnego), a z drugiej strony niestety jest pobłażliwa. Mi tymczasem chodzi o porządek w mieście, a nie organizowanie szkółek niedzielnych, które będą po raz wtóry organizowały repetytorium z zakresu prawa drogowego. I mimo, iż w obu służbach spotkałem się z sympatycznymi osobami, odniosłem raczej wrażenie, iż Straż Miejska stara się rozwiązać problem, natomiast Policja stara się nie mieć problemu.
Minimalnie, ale wolę kontakt ze Strażą Miejską.
Cóż… jeżeli chcemy zaoszczędzić sobie mitręgi, w przypadku zgłaszania wykroczenia lub przestępstwa, zapomnijmy o tym, że mamy internet, tylko na dzień dobry od razu odwiedźmy daną komendę (Straż Miejska — ul. Grudziądzka 157, Policja, ruch drogowy — ul. Dziewulskiego 1). Składamy wtedy zeznania, kiedy nam to pasuje, a nie wtedy kiedy przypadek zadecyduje.
I dla porządku — z okazji bycia świadkiem, obie służby wymagają dowodu osobistego, danych personalnych, miejsca zatrudnienia, a Policja dodatkowo oświadczenia o dotychczasowej niekaralności.
Smutne, bo nawet lokalnie pozostając w zgodzie z odgórnymi przepisami w obu przypadkach można to zorganizować tak, aby oszczędzić czas obu stronom — poczynając od wystawienia formularza zgłoszenia na stronie www.
Policja o tyle gorzej wypada, iż podaje nieprawidłowy adres e-mail (zawiadomienie w końcu wysłałem na odkopany adres dyżurnego), a z drugiej strony niestety jest pobłażliwa. Mi tymczasem chodzi o porządek w mieście, a nie organizowanie szkółek niedzielnych, które będą po raz wtóry organizowały repetytorium z zakresu prawa drogowego. I mimo, iż w obu służbach spotkałem się z sympatycznymi osobami, odniosłem raczej wrażenie, iż Straż Miejska stara się rozwiązać problem, natomiast Policja stara się nie mieć problemu.
Minimalnie, ale wolę kontakt ze Strażą Miejską.
Cóż… jeżeli chcemy zaoszczędzić sobie mitręgi, w przypadku zgłaszania wykroczenia lub przestępstwa, zapomnijmy o tym, że mamy internet, tylko na dzień dobry od razu odwiedźmy daną komendę (Straż Miejska — ul. Grudziądzka 157, Policja, ruch drogowy — ul. Dziewulskiego 1). Składamy wtedy zeznania, kiedy nam to pasuje, a nie wtedy kiedy przypadek zadecyduje.
I dla porządku — z okazji bycia świadkiem, obie służby wymagają dowodu osobistego, danych personalnych, miejsca zatrudnienia, a Policja dodatkowo oświadczenia o dotychczasowej niekaralności.
Tuesday, October 23, 2012
23: Wytyczanie wycieczki z Google Maps
Google Maps (te dostępne via przeglądarka) są na tyle popularne, że nie będę opisywał jak technicznie utworzyć trasę. Proszę tylko pamiętać, iż przy wytyczaniu drogi po bezdrożach możemy mieć do czynienia z przesunięciem obrazu satelitarnego względem faktycznych koordynatów (oczywiście prosta droga, to nadal prosta droga — tyle, że nieco obok zdjęcia).
Momentami nawet ten krok jest sympatyczny, bo pozwala nauczyć się czytać zdjęcia satelitarne i odróżniać ścieżkę od granic pól, czy strumyk od cienia ściany lasu.
OK, mamy zapisaną naszą trasę, musimy uzyskać z niej plik KML. Google to udostępnia, a to kasuje funkcję eksportu do KML. W optymistycznym wariancie klikamy na trasę (z listy „My Places”), a następnie w link KML. W pesymistycznym klikamy na przycisk łańcuszka (link), kopiujemy podany adres do pasku adresu przeglądarki, dopisujemy na samym końcu „&output=kml” i zatwierdzamy adres. W obu przypadkach w tym momencie przeglądarka poprosi nas o potwierdzenie zapisania pliku.
Teraz pobieramy z internetu konwerter plików GPS (możemy też skusić się na konwerter on-line). Ja korzystam z programu GPSBabel — nie dość, że darmowy, to jeszcze open-source. Po zainstalowaniu wpisujemy polecenie na podobieństwo poniższego (jest to jedno polecenie, w jednej linii):
gpsbabel -i kml -o gpx kontrolnekolko.kml kontrolnekolko.gpx
Konwertowałem tutaj plik „kontrolnekolko” z formatu KML do GPX. Nie powinno nic się specjalnego wydarzyć, więc następnie uruchamiamy na Androidzie program FTPServer, o którym już wspominałem i kopiujemy plik GPX do katalogu „/scard/osmand/tracks”.
Pozostaje nam uruchomić samego OsmAnda i przy podglądzie mapy, wybrać z menu „Define view” opcję „GPX track”. Program pokaże nam listę naszych tras, gotowych do nałożenia na mapę.
W kolejnym odcinku — jak uzyskać ten sam efekt, ale startując z Open Street Map.
Momentami nawet ten krok jest sympatyczny, bo pozwala nauczyć się czytać zdjęcia satelitarne i odróżniać ścieżkę od granic pól, czy strumyk od cienia ściany lasu.
OK, mamy zapisaną naszą trasę, musimy uzyskać z niej plik KML. Google to udostępnia, a to kasuje funkcję eksportu do KML. W optymistycznym wariancie klikamy na trasę (z listy „My Places”), a następnie w link KML. W pesymistycznym klikamy na przycisk łańcuszka (link), kopiujemy podany adres do pasku adresu przeglądarki, dopisujemy na samym końcu „&output=kml” i zatwierdzamy adres. W obu przypadkach w tym momencie przeglądarka poprosi nas o potwierdzenie zapisania pliku.
Teraz pobieramy z internetu konwerter plików GPS (możemy też skusić się na konwerter on-line). Ja korzystam z programu GPSBabel — nie dość, że darmowy, to jeszcze open-source. Po zainstalowaniu wpisujemy polecenie na podobieństwo poniższego (jest to jedno polecenie, w jednej linii):
gpsbabel -i kml -o gpx kontrolnekolko.kml kontrolnekolko.gpx
Konwertowałem tutaj plik „kontrolnekolko” z formatu KML do GPX. Nie powinno nic się specjalnego wydarzyć, więc następnie uruchamiamy na Androidzie program FTPServer, o którym już wspominałem i kopiujemy plik GPX do katalogu „/scard/osmand/tracks”.
Pozostaje nam uruchomić samego OsmAnda i przy podglądzie mapy, wybrać z menu „Define view” opcję „GPX track”. Program pokaże nam listę naszych tras, gotowych do nałożenia na mapę.
W kolejnym odcinku — jak uzyskać ten sam efekt, ale startując z Open Street Map.
Sunday, October 21, 2012
21: Toruń hałasem stoi
Wczoraj media podały, iż prezydent Zaleski złożył wniosek o rozwiązanie stowarzyszenia „Toruń bez hałasu” — GRA.fm, Nowości, czy Gazeta Wyborcza.
Zakładam, że prezydent Zaleski faktycznie wypatrzył luki prawne w funkcjonowaniu Stowarzyszenia, niemniej 3 rzeczy aż kłują w oczy.
Stowarzyszenie stoi w jawnej opozycji do wizji prezydenta Zaleskiego — jest to więc próba odebrania głosu swoim oponentom. Trudno nie przywołać w tym miejscu życiorysu prezydenta Zaleskiego, który jeszcze 2 dekady temu, nie był „panem prezydentem”, ani „panem prezesem” tylko „towarzyszem (prezesem)”. Wierny, czerwony komunista (do samego końca), który stał się szczerym demokratą tylko dlatego, że wymagał tego kolejny etap walki klasowej. Może więc to wynik poczucia, że wraca stare — w końcu akcje policji są coraz brutalniejsze, a władze centralne nie patyczkują się z krytykami. Wolność słowa jest niezdrowa — a przecież towarzysz/prezydent Zaleski dba o zdrowie obywateli.
Dwa — każdy projekt będzie miał swoich oponentów. I dobrze się w ich w głos wsłuchać, gdyż wykonują swoją pracę za darmo, a im lepiej dany projekt jest prześwietlony tym lepiej dla projektu. Mimimalizuje to chociażby szanse, że urzędniczym tuzom zgubi się węzeł drogowy przy projektowaniu infrastruktury drogowej albo też iż zjazd z mostu przejdzie przez co dopiero wykupiony na własność teren. Słowem im więcej oczu patrzy, tym mniej błędów.
I trzecie. Naprawdę zazdroszczę prezydentowi Zaleskiemu wolnego czasu. Chyba każda droga rowerowa w Toruniu to bubel nie z tej ziemi (żeby wspomnieć grandziarską ul. Gagarina, czy wykonaną z wybojami szosę Chełmińską — bo samochodziki muszą mieć obniżone podjazdy), drogi są pełne dziur i kolein, Starówka umiera, ale jej dyrektor (wyciągniety z pawlacza) jest hojnie wynagradzany, długi jakie prezydent Zaleski zaciągnął w imieniu mieszkanców są na rekordowym pułapie — więc moim skromnym zdaniem prezydent powinien mocno przyjrzeć się i sobie samemu i mianowanym przez siebie urzędnikom. Ale prezydent przez swoje różowe okulary prawdopodobnie rejestruje „To jest miś na miarę naszych możliwości. I to nie jest nasze ostatnie słowo”. A skoro jest tak świetnie, to można się zająć przyjemnościami i przyłożyć mąciwodom.
Niestety naiwnością byłoby apelować do prezydenta Zaleskiego. To nie jest wypadek przy pracy — tak jak nie jest wypadkiem utrzymywanie „sprawdzonej” gwardii dyrektorów. To jest właśnie sposób myślenia i działania prezydenta Zaleskiego i to jest jego wizja Torunia.
Kropka nad „i” — wracając popołudniem z Przysieka głowa mi puchła od ryku silników. Ryk ten niósł się od MotoAreny, w pobliżu której jest wybudowany tor kartingowy:
Kolejny bubel. I znowu — zrealizowany z kasy miejskiej.
Zakładam, że prezydent Zaleski faktycznie wypatrzył luki prawne w funkcjonowaniu Stowarzyszenia, niemniej 3 rzeczy aż kłują w oczy.
Stowarzyszenie stoi w jawnej opozycji do wizji prezydenta Zaleskiego — jest to więc próba odebrania głosu swoim oponentom. Trudno nie przywołać w tym miejscu życiorysu prezydenta Zaleskiego, który jeszcze 2 dekady temu, nie był „panem prezydentem”, ani „panem prezesem” tylko „towarzyszem (prezesem)”. Wierny, czerwony komunista (do samego końca), który stał się szczerym demokratą tylko dlatego, że wymagał tego kolejny etap walki klasowej. Może więc to wynik poczucia, że wraca stare — w końcu akcje policji są coraz brutalniejsze, a władze centralne nie patyczkują się z krytykami. Wolność słowa jest niezdrowa — a przecież towarzysz/prezydent Zaleski dba o zdrowie obywateli.
Dwa — każdy projekt będzie miał swoich oponentów. I dobrze się w ich w głos wsłuchać, gdyż wykonują swoją pracę za darmo, a im lepiej dany projekt jest prześwietlony tym lepiej dla projektu. Mimimalizuje to chociażby szanse, że urzędniczym tuzom zgubi się węzeł drogowy przy projektowaniu infrastruktury drogowej albo też iż zjazd z mostu przejdzie przez co dopiero wykupiony na własność teren. Słowem im więcej oczu patrzy, tym mniej błędów.
I trzecie. Naprawdę zazdroszczę prezydentowi Zaleskiemu wolnego czasu. Chyba każda droga rowerowa w Toruniu to bubel nie z tej ziemi (żeby wspomnieć grandziarską ul. Gagarina, czy wykonaną z wybojami szosę Chełmińską — bo samochodziki muszą mieć obniżone podjazdy), drogi są pełne dziur i kolein, Starówka umiera, ale jej dyrektor (wyciągniety z pawlacza) jest hojnie wynagradzany, długi jakie prezydent Zaleski zaciągnął w imieniu mieszkanców są na rekordowym pułapie — więc moim skromnym zdaniem prezydent powinien mocno przyjrzeć się i sobie samemu i mianowanym przez siebie urzędnikom. Ale prezydent przez swoje różowe okulary prawdopodobnie rejestruje „To jest miś na miarę naszych możliwości. I to nie jest nasze ostatnie słowo”. A skoro jest tak świetnie, to można się zająć przyjemnościami i przyłożyć mąciwodom.
Niestety naiwnością byłoby apelować do prezydenta Zaleskiego. To nie jest wypadek przy pracy — tak jak nie jest wypadkiem utrzymywanie „sprawdzonej” gwardii dyrektorów. To jest właśnie sposób myślenia i działania prezydenta Zaleskiego i to jest jego wizja Torunia.
Kropka nad „i” — wracając popołudniem z Przysieka głowa mi puchła od ryku silników. Ryk ten niósł się od MotoAreny, w pobliżu której jest wybudowany tor kartingowy:
ekran dźwiękochłonny wykonany z siatki
Kolejny bubel. I znowu — zrealizowany z kasy miejskiej.
Saturday, October 20, 2012
20: Na wycieczkę — mapa
To trzecia część cyklu wycieczek z Androidem. Osoby, które mają włączoną pełną transmisję danych w telefonie ten wpis mogą śmiało pominąć. Poniżej opisuję jak przygotować mapy do pracy bez połączenia z internetem.
Tak jak pisałem poprzednio moim bazowym „systemem” jest Open Street Map, ale mimo wszystko zawsze warto się zabezpieczyć i mieć zainstalowane Google Maps (zwłaszcza, że usługa i program są darmowe). Ponieważ GM są i prostsze i mniej przydatne, zacznę od niego.
Po uruchomieniu GM otwieramy menu i wybieramy opcję „make available off-line”, następnie zakreślamy region jaki nas interesuje i voilà, po pewnym namyśle GM przerzuci potrzebne dane na nasz telefon. Całej Polski w ten sposób nie przegramy, gdyż region ma górny limit rozmiaru mapy, więc musielibyśmy przegrywać Polskę w łatkach co 50km. Ale na rower to wystarczy.
Szkopuł tkwi gdzie indziej — tryb offline w GM to funkcja wymuszona. Przy update‘ach programu, GM lubi zapomnieć, że ma zgrane mapy i trzeba je zgrywać na nowo. Albo — wyruszamy na trasę i z niewiadomych powodów GM koniecznie musi uzyskać połączenie, bez tego odmawia wyświetlenia zgranej mapy (mimo, że fizycznie dane są obecne).
Słowem, GM to zawodny towarzysz podróży, lubi się dąsać bez powodu i z samym GM na trasę z pewnością lepiej nie ruszać.
Prawdziwie wiernym kompanem jest OsmAnd. Po uruchomieniu i wybraniu opcji ustawień z menu od razu zobaczymy zarządzanie mapami w trybie off-line (w przeciwieństwie do GM, jest to kluczowa funkcjonalność programu). Po wybraniu opcji „click here to download or update offline data” ukazuje się potężna baza wektorowych map. To co nas będzie interesowało to sekcja „Europe / Poland”. Zaznaczamy odpowiednie mapy i… już.
Za łatwo? Owszem jest tu pewien haczyk — dane map w OsmAnd są odświeżane zachowawczo, tj. rzadko. Jeżeli np. dokonaliśmy poprawek w danych OSM to na ogół są one widoczne po kilku godzinach, natomiast do OsmAnd mogą trafić i po miesiącu. Jeśli zależy nam na świeżych danych musimy upichcić aktualizację samemu.
W tym celu instalujemy program OsmAndMapCreator (wystarczy rozpakować archiwum, program jest napisany w Javie), a ponadto pobieramy aktualne mapy OSM dla naszego regionu — najbardziej popularnym serwerem jest GeoFabrik (pobieramy stamtąd mapę Polski). Uruchamiamy program, wybieramy opcję „Create .obf from osm file for specified area”, wskazujemy na pobrany plik z mapą Polski, następnie zaznaczamy interesujący nas region i klikamy „Select area”. Nawet dla niewielkiego regionu konwersja zabiera sporo czasu, więc lepiej nie wybierać całego kraju.
Świetnie, w katalogu $HOME/osmand mamy już przygotowaną mapę (plik .obf) — pozostaje nam ją przegrać (do tego celu używam FTPServer) na telefon, do katalogu /scard/osmand. Jeżeli ponownie uruchomimy program OsmAnd przegrana mapa powinna już figurować na liście używanych map off-line.
W przedostatnim odcinku — jak wytyczyć szlak na mapie.
Tak jak pisałem poprzednio moim bazowym „systemem” jest Open Street Map, ale mimo wszystko zawsze warto się zabezpieczyć i mieć zainstalowane Google Maps (zwłaszcza, że usługa i program są darmowe). Ponieważ GM są i prostsze i mniej przydatne, zacznę od niego.
Po uruchomieniu GM otwieramy menu i wybieramy opcję „make available off-line”, następnie zakreślamy region jaki nas interesuje i voilà, po pewnym namyśle GM przerzuci potrzebne dane na nasz telefon. Całej Polski w ten sposób nie przegramy, gdyż region ma górny limit rozmiaru mapy, więc musielibyśmy przegrywać Polskę w łatkach co 50km. Ale na rower to wystarczy.
Szkopuł tkwi gdzie indziej — tryb offline w GM to funkcja wymuszona. Przy update‘ach programu, GM lubi zapomnieć, że ma zgrane mapy i trzeba je zgrywać na nowo. Albo — wyruszamy na trasę i z niewiadomych powodów GM koniecznie musi uzyskać połączenie, bez tego odmawia wyświetlenia zgranej mapy (mimo, że fizycznie dane są obecne).
Słowem, GM to zawodny towarzysz podróży, lubi się dąsać bez powodu i z samym GM na trasę z pewnością lepiej nie ruszać.
Prawdziwie wiernym kompanem jest OsmAnd. Po uruchomieniu i wybraniu opcji ustawień z menu od razu zobaczymy zarządzanie mapami w trybie off-line (w przeciwieństwie do GM, jest to kluczowa funkcjonalność programu). Po wybraniu opcji „click here to download or update offline data” ukazuje się potężna baza wektorowych map. To co nas będzie interesowało to sekcja „Europe / Poland”. Zaznaczamy odpowiednie mapy i… już.
Za łatwo? Owszem jest tu pewien haczyk — dane map w OsmAnd są odświeżane zachowawczo, tj. rzadko. Jeżeli np. dokonaliśmy poprawek w danych OSM to na ogół są one widoczne po kilku godzinach, natomiast do OsmAnd mogą trafić i po miesiącu. Jeśli zależy nam na świeżych danych musimy upichcić aktualizację samemu.
W tym celu instalujemy program OsmAndMapCreator (wystarczy rozpakować archiwum, program jest napisany w Javie), a ponadto pobieramy aktualne mapy OSM dla naszego regionu — najbardziej popularnym serwerem jest GeoFabrik (pobieramy stamtąd mapę Polski). Uruchamiamy program, wybieramy opcję „Create .obf from osm file for specified area”, wskazujemy na pobrany plik z mapą Polski, następnie zaznaczamy interesujący nas region i klikamy „Select area”. Nawet dla niewielkiego regionu konwersja zabiera sporo czasu, więc lepiej nie wybierać całego kraju.
Świetnie, w katalogu $HOME/osmand mamy już przygotowaną mapę (plik .obf) — pozostaje nam ją przegrać (do tego celu używam FTPServer) na telefon, do katalogu /scard/osmand. Jeżeli ponownie uruchomimy program OsmAnd przegrana mapa powinna już figurować na liście używanych map off-line.
W przedostatnim odcinku — jak wytyczyć szlak na mapie.
Thursday, October 18, 2012
18: Pojemne chodniki
Dowóz do samych drzwi sklepu — na ulicy miejsca nie ma, za to chodniki w Toruniu pojemne są. Mieszkańcy powinni się zapewne cieszyć, że samochody dostawcze nie zajeżdżają z naczepami. Scenka z ul. Kościuszki (w tle skrzyżowanie ul. Staszica) — ale takich obrazków w Toruniu jest na potęgę.
Później wielkie zdziwienie, że rowerzyści i piesi dokonują akrobacji zachowując się adekwatnie do nienormalnych sytuacji.
Numer rejestracyjny: WOT JU43
Później wielkie zdziwienie, że rowerzyści i piesi dokonują akrobacji zachowując się adekwatnie do nienormalnych sytuacji.
Monday, October 15, 2012
16: Z rowerem lepiej
Na stronach europejskiej inicjatywy „BICY” opublikowano wielojęzyczne opracowanie na temat jazdy rowerem „Trendy Bicycle — 20 powodów dla jazdy na rowerze”. Niektóre punkty z tego podsumowania nawet mnie (pozytywnie) zaskoczyły:
Autorem ikony PDF jest Gurato.
- klienci sklepów przyjeżdżający rowerem do sklepu wydają średnio o 10€ więcej od kierowców,
- na jednym miejscu parkingowym dla samochodu mieści się od 7 do 9 rowerów,
- śmiertelne żniwo zbiera samochodów jako narzędzie wypadku, ale 10 razy więcej osób jest zabijanych przez zanieczyszczenia środowiska i brak ruchu bedące skutkiem jazdy samochodem,
- presja na jazdę w kaskach zwiększa zagrożenia w ruchu miejskim (gdyż liczba urazów głowy nie spada, za to rowerzyści rezygnują z jazdy rowerem).
Autorem ikony PDF jest Gurato.
15: MZD — bo krzewy zza zakrętu wyskoczyły
Natura płata figle — kierowcom non-stop polne drzewa wyskakują na drogę, a MZD tak ładnie wyszedł z wirażu, żeby zderzyć się z krzewami.
No… tak dobrze MZD chciał, a tu pech, sami rowerzyści widzą… Ja w każdym razie widzę dyletanctwo — ścieżki rowerowej MZD nie puści tuż przy klatkach, nie można jej przerzucić na drugą stronę Grudziądzkiej, bo tam na chodniku miejsca nie ma. Jeśli mieszkańcy nie zaprotestują to jeszcze jakiemuś tytanowi intelektu wpadnie do łepetyny usunięcie krzewów (które obecnie pełnią rolę prowizorycznej ochrony przed hałasem i brudem z ulicy).
A dyletanctwo dlatego, iż rowerzystom przychodzi pchać rower (jedyny legalny sposób poruszania się na tym odcinku), gdyż MZD przejawia ośli upór wtłaczania dróg rowerowych w chodniki. Tymczasem wszystkie przeprofilowania ul. Grudziądzkiej (i nie tylko tej ulicy) proszą się o zintegrowanie drogi rowerowej z ulicą. W końcu w przypadku braku ścieżki rowerowej rowerzyści mają obowiązek jazdy ulicą, a nie chodnikiem, więc czemu to w świetle chodników „buduje się” drogi rowerowe?
Rozwiązałby się automatycznie problem jeżdżenia rowerem po chodniku i chodzenia po ścieżkach rowerowych.
Ale MZD „buduje” drogi rowerowe poprzez podział chodników, bo samochodziki mają bezwzględny priorytet. No i taniej, często „budowa” to po prostu maźnięcie ciągłej linii białą farbą (klasyk — ul. Gagarina). Efekt jak na powyższym zdjęciu — i śmieszny i głupi.
„Upolowałem” dziś kolejnego królewicza, który lubi podjeżdzać pod drzwi sklepów (ul. Podgórna, za skrzyżowaniem z Wiązową, widok w kierunku wschodnim):
Podwójne wykroczenie — zatarasowanie chodnika i postój w niedozwolonym miejscu (B-36: zakaz zatrzymywania się). Korzystając więc z okazji zgłosiłem sprawę nie Straży Miejskiej, a Policji. Co tam — raz się żyje — przetestuję procedury obu służb.
ul. Grudziądzka (skrzyżowanie z Kościuszki), widok na północ
No… tak dobrze MZD chciał, a tu pech, sami rowerzyści widzą… Ja w każdym razie widzę dyletanctwo — ścieżki rowerowej MZD nie puści tuż przy klatkach, nie można jej przerzucić na drugą stronę Grudziądzkiej, bo tam na chodniku miejsca nie ma. Jeśli mieszkańcy nie zaprotestują to jeszcze jakiemuś tytanowi intelektu wpadnie do łepetyny usunięcie krzewów (które obecnie pełnią rolę prowizorycznej ochrony przed hałasem i brudem z ulicy).
A dyletanctwo dlatego, iż rowerzystom przychodzi pchać rower (jedyny legalny sposób poruszania się na tym odcinku), gdyż MZD przejawia ośli upór wtłaczania dróg rowerowych w chodniki. Tymczasem wszystkie przeprofilowania ul. Grudziądzkiej (i nie tylko tej ulicy) proszą się o zintegrowanie drogi rowerowej z ulicą. W końcu w przypadku braku ścieżki rowerowej rowerzyści mają obowiązek jazdy ulicą, a nie chodnikiem, więc czemu to w świetle chodników „buduje się” drogi rowerowe?
Rozwiązałby się automatycznie problem jeżdżenia rowerem po chodniku i chodzenia po ścieżkach rowerowych.
Ale MZD „buduje” drogi rowerowe poprzez podział chodników, bo samochodziki mają bezwzględny priorytet. No i taniej, często „budowa” to po prostu maźnięcie ciągłej linii białą farbą (klasyk — ul. Gagarina). Efekt jak na powyższym zdjęciu — i śmieszny i głupi.
„Upolowałem” dziś kolejnego królewicza, który lubi podjeżdzać pod drzwi sklepów (ul. Podgórna, za skrzyżowaniem z Wiązową, widok w kierunku wschodnim):
numer rejestracyjny: CT 0471E
Podwójne wykroczenie — zatarasowanie chodnika i postój w niedozwolonym miejscu (B-36: zakaz zatrzymywania się). Korzystając więc z okazji zgłosiłem sprawę nie Straży Miejskiej, a Policji. Co tam — raz się żyje — przetestuję procedury obu służb.
Sunday, October 14, 2012
14: Zaproszenie do dojenia
Jedną z ciekawszych pozycji budżetu Polski są wpływy z kar nakładanych na obywateli Polski — co za tym idzie, skutkuje to dość grotestkowym wykonaniem (lub nie) planu nakładania mandatów. Przypomina mi to nieco plany dostarczania określonej puli więźniów do łagrów w Związku Sowieckim.
Dziś lepiej jest jednak bić tylko po kieszeni, utrzymując niewolnika przy życiu. Ale planu kar nie wykonano, więc coraz głośniej o różnych wariantach przepisów zaciskających pętlę zakazów i nakazów — najpopularniejszy z nich to nakaz, dla rowerzystów, jazdy w kasku. Przepis cenny, bo wymusi zakup kasków, a opornych dziecinnie prosto wyłowić i ukarać mandatem.
Biorąc pod uwagę coraz częstsze przypominanie ze strony zatroskanych żurnalistów, policjantów i innych urzędników pomniejszego płazu o zaletach jazdy w kasku, ten przepis ma dużą szansę zmaterializowania się.
Pretensje do obecnych rządzących mieć jednak trudno — po przepisach o przymusowych szczepieniach ten nakaz to naprawdę pestka, a po drugie ci ludzie zostali entuzjastycznie (bo po raz drugi z rzędu) wybrani do władz przez wszystkich Polaków. Widziały gały co brały (a tym, którzy dumnie w tym momencie wypięli pierś, że oni wybory „bojkotują” — do tryumfu zła wystarczy bezczynność przyzwoitych ludzi).
Miękki zamordyzm nie jest domeną Polski, więc jeśli ktoś chce pocieszyć się niedolą innych:
Dla porządku — na rowerze jeżdżę w kasku i rękawiczkach. Zawsze. Z banalnego powodu — leczenie nawet drobnych urazów słono kosztuje przy jednoczesnym uszczupleniu pensji o 20%.
Dziś lepiej jest jednak bić tylko po kieszeni, utrzymując niewolnika przy życiu. Ale planu kar nie wykonano, więc coraz głośniej o różnych wariantach przepisów zaciskających pętlę zakazów i nakazów — najpopularniejszy z nich to nakaz, dla rowerzystów, jazdy w kasku. Przepis cenny, bo wymusi zakup kasków, a opornych dziecinnie prosto wyłowić i ukarać mandatem.
Biorąc pod uwagę coraz częstsze przypominanie ze strony zatroskanych żurnalistów, policjantów i innych urzędników pomniejszego płazu o zaletach jazdy w kasku, ten przepis ma dużą szansę zmaterializowania się.
Pretensje do obecnych rządzących mieć jednak trudno — po przepisach o przymusowych szczepieniach ten nakaz to naprawdę pestka, a po drugie ci ludzie zostali entuzjastycznie (bo po raz drugi z rzędu) wybrani do władz przez wszystkich Polaków. Widziały gały co brały (a tym, którzy dumnie w tym momencie wypięli pierś, że oni wybory „bojkotują” — do tryumfu zła wystarczy bezczynność przyzwoitych ludzi).
Miękki zamordyzm nie jest domeną Polski, więc jeśli ktoś chce pocieszyć się niedolą innych:
tymczasem w Australii
Dla porządku — na rowerze jeżdżę w kasku i rękawiczkach. Zawsze. Z banalnego powodu — leczenie nawet drobnych urazów słono kosztuje przy jednoczesnym uszczupleniu pensji o 20%.
Monday, October 8, 2012
8: Straż Miejska — nie przeszkadzać
Byłem świadkiem wykroczenia, jak głupi zgłosiłem to Straży Miejskiej, no to mam się z pyszna — tak jak poprzednio to już opisywałem (Odmęty biurokracji) znowu jestem ciągany na Komendę Straży Miejskiej.
Ponownie będę musiał pojechać, tak jak Straży Miejskiej pasuje, kiedy strażnik będzie pracowicie przez pół godziny spisywał to co już przekazałem pisemnie. Cała różnica, że teraz będzie to na urzędowym formularzu i z moim odręcznym podpisem. Oczywiście, aby przesłać formularz do mnie celem podpisania go i odesłania, lub wezwania mnie w dowolnym terminie, żebym już tylko podpisał formularz mowy nie ma.
Wszystko musi być zrobione dokładnie, pracę należy szanować, urzędowy dokument — rzecz święta. Już śp. Jego Wysokość Car Mikołaj I mawiał, że te wszystkie internety to nic dobrego.
Mam za swoje, za karę. Że mi się zachciało porządku. Za to, że zakłócam spokój Straży Miejskiej, kiedy tej dzielnie nie ma na każdym rogu ulicy (a ja naiwnie starałem się tę lukę wypełnić).
Z utrzymywaniem bezpieczeństwa i porządku w mieście moim skromnym zdaniem Straż Miejska sobie nie radzi, natomiast z rugowaniem obywatelskiej postawy — piątka z wyróżnieniem.
I tylko świadomość tej zginilizny pożerającej mój kraj boli…
Ponownie będę musiał pojechać, tak jak Straży Miejskiej pasuje, kiedy strażnik będzie pracowicie przez pół godziny spisywał to co już przekazałem pisemnie. Cała różnica, że teraz będzie to na urzędowym formularzu i z moim odręcznym podpisem. Oczywiście, aby przesłać formularz do mnie celem podpisania go i odesłania, lub wezwania mnie w dowolnym terminie, żebym już tylko podpisał formularz mowy nie ma.
Wszystko musi być zrobione dokładnie, pracę należy szanować, urzędowy dokument — rzecz święta. Już śp. Jego Wysokość Car Mikołaj I mawiał, że te wszystkie internety to nic dobrego.
Mam za swoje, za karę. Że mi się zachciało porządku. Za to, że zakłócam spokój Straży Miejskiej, kiedy tej dzielnie nie ma na każdym rogu ulicy (a ja naiwnie starałem się tę lukę wypełnić).
Z utrzymywaniem bezpieczeństwa i porządku w mieście moim skromnym zdaniem Straż Miejska sobie nie radzi, natomiast z rugowaniem obywatelskiej postawy — piątka z wyróżnieniem.
Obywatelko, Obywatelu — widzisz wykroczenie lub przestępstwo? Odwróć głowę i idź dalej. W końcu Ciebie także nie może być na każdym rogu ulicy!
I tylko świadomość tej zginilizny pożerającej mój kraj boli…
Thursday, October 4, 2012
4: Android — zapisywanie wycieczek
Do zapisywania przejechanych tras używam jednocześnie dwóch programów.
Pierwszy z nich to My Tracks — ze względu na ograniczenia oraz związek z Google Maps (a nie Open Street Maps) służy mi wyłącznie do podliczenia statystyki trasy (maksymalna prędkość, największa stromizna, itp.) oraz do „pochwalenia się” trasą. Bezpośrednio z My Tracks można przesłać trasę do Google Maps, a stamtąd uzyskać link, który możemy przesłać znajomym e-mailem.
Ważne: warto mieć na uwadze, że dokładne rejestrowanie trasy i jednocześnie szerokie publikowanie jej przebiegu nie jest wskazane, gdyż mimochodem wyjawiamy nasze miejsce zamieszkania (GPS złapie sygnał po wyjściu z domu). Albo więc nie publikujmy swoich tras, albo zaczynajmy i kończmy rejestrację w sporej odległości od domu.
Kluczową natomiast dla mnie aplikacją jest OSM Tracker ze względu na jego ścisłą orientację z projektem Open Street Maps (w przeciwieństwie do Google Maps jest to projekt społeczny) i fakt, iż jest to program open-source.
Tutaj podobnie jak w My Tracks zarejestrujemy trasę, ale także dodamy znaczniki — np. informację, iż dany kawałek drogi był asfaltowy, albo że w danym miejscu przejechaliśmy przez most. Możemy także „znakować” obiekty — kapliczki, tężnie, wyciągi narciarskie (obiekty warto objeżdzać, aby mieć zapis ich rozmiarów). Ponieważ nigdy nie jestem pewien, czy po powrocie do domu będę pamiętał sens technicznego znacznika, więc zawsze po dodaniu go (np. „track — grade 5”) dodaję notatkę tekstową („beton”).
Po przejażdżce wprost z OSM Trackera wysyłamy trasę do OSM (w trybie „private”) i zaczynamy pracę kartografa (na komputerze) — logujemy się, przechodzimy na nasze konto, wybieramy funkcję „my traces”, a następnie z listy zarejestrowanych tras wybieramy („edit”) ostatnio przejechaną. Zobaczymy teraz mapę w trybie edycji.
Przesuwamy mapę w ślad za naszą trasą do chwili, aż zobaczymy, że istniejące dane nie zgadzają się z naszą wiedzą — począwszy od braku drogi, przez błędne, niepełne informacje o drodze (np. nieznana nawierzchnia), do nieoznaczonych obiektów.
Ten wpis nie jest kursem edycji OSM — ale obsługa jest intuicyjna, a zacząć zawsze można (a nawet należy) od małych kroczków. Satysfakcja z bycia Kolumbem jest za to murowana; napędza do częstszych i dalszych wycieczek, aby odkrywać nieodkryte (przynajmniej w wymiarze OSM).
Jak przygotować mapy na trasę — o tym w kolejnym odcinku. Tymczasem na deser:
My Tracks (w rzeczywistości takiej mapy nigdy nie widzę)
Pierwszy z nich to My Tracks — ze względu na ograniczenia oraz związek z Google Maps (a nie Open Street Maps) służy mi wyłącznie do podliczenia statystyki trasy (maksymalna prędkość, największa stromizna, itp.) oraz do „pochwalenia się” trasą. Bezpośrednio z My Tracks można przesłać trasę do Google Maps, a stamtąd uzyskać link, który możemy przesłać znajomym e-mailem.
Ważne: warto mieć na uwadze, że dokładne rejestrowanie trasy i jednocześnie szerokie publikowanie jej przebiegu nie jest wskazane, gdyż mimochodem wyjawiamy nasze miejsce zamieszkania (GPS złapie sygnał po wyjściu z domu). Albo więc nie publikujmy swoich tras, albo zaczynajmy i kończmy rejestrację w sporej odległości od domu.
Kluczową natomiast dla mnie aplikacją jest OSM Tracker ze względu na jego ścisłą orientację z projektem Open Street Maps (w przeciwieństwie do Google Maps jest to projekt społeczny) i fakt, iż jest to program open-source.
OSM Tracker
Tutaj podobnie jak w My Tracks zarejestrujemy trasę, ale także dodamy znaczniki — np. informację, iż dany kawałek drogi był asfaltowy, albo że w danym miejscu przejechaliśmy przez most. Możemy także „znakować” obiekty — kapliczki, tężnie, wyciągi narciarskie (obiekty warto objeżdzać, aby mieć zapis ich rozmiarów). Ponieważ nigdy nie jestem pewien, czy po powrocie do domu będę pamiętał sens technicznego znacznika, więc zawsze po dodaniu go (np. „track — grade 5”) dodaję notatkę tekstową („beton”).
Po przejażdżce wprost z OSM Trackera wysyłamy trasę do OSM (w trybie „private”) i zaczynamy pracę kartografa (na komputerze) — logujemy się, przechodzimy na nasze konto, wybieramy funkcję „my traces”, a następnie z listy zarejestrowanych tras wybieramy („edit”) ostatnio przejechaną. Zobaczymy teraz mapę w trybie edycji.
Przesuwamy mapę w ślad za naszą trasą do chwili, aż zobaczymy, że istniejące dane nie zgadzają się z naszą wiedzą — począwszy od braku drogi, przez błędne, niepełne informacje o drodze (np. nieznana nawierzchnia), do nieoznaczonych obiektów.
Ten wpis nie jest kursem edycji OSM — ale obsługa jest intuicyjna, a zacząć zawsze można (a nawet należy) od małych kroczków. Satysfakcja z bycia Kolumbem jest za to murowana; napędza do częstszych i dalszych wycieczek, aby odkrywać nieodkryte (przynajmniej w wymiarze OSM).
Jak przygotować mapy na trasę — o tym w kolejnym odcinku. Tymczasem na deser:
Nieszawa — przeprawa przez Wisłę (teraz już oznakowana)
Monday, October 1, 2012
1: Wycieczki z Androidem
Siłą napędową zakupu pierwszej komórki (legendarnej Nokii 3310 — nadal ją posiadam, w pełni sprawną) była możliwość zadzwonienia z drogi po odpowiednie służby w razie wypadku. Z czasem doceniłem jednoczesne dokumentowanie napotykanych wykroczeń, a ponieważ noszenie ze sobą aparatu fotograficznego było uciążliwe, zdecydowałem się na zakup tzw. smartfonu.
W praktyce jednak to nie wbudowany aparat fotograficzny okazał się najcenniejszą cechą smartfonu, a… odbiornik GPS. Ta cecha wywróciła do góry nogami moje wycieczki rowerowe. Raz, że mogę zaplanować z wyprzedzeniem trasę, a następnie nawet w gęstym lesie z dokładnością do kilku metrów sprawdzić, czy jadę zgodnie z planem (papierowych map coraz częściej używam już tylko w domu, aby jednym rzutem oka „rozejrzeć się” po okolicy).
Dwa — i to mi sprawia największą frajdę — mogę śledzić swój przejazd i po powrocie do domu dodać do społecznościowej akcji „kartograficznej” (Open Street Map) nie naniesione do tej pory drogi, szlaki, czy całe obiekty (np. kościoły, boiska, parkingi). Można poczuć się współczesnym Kolumbem w mikro-skali i zmienić własną percepcję jazdy — to już nie jest „zabłądziłem w lesie”, tylko „oznaczam interesującą trasę”.
O Androidzie, GPS-ie i programach pomocnych na wycieczkach w kolejnym wpisie, a teraz o dwóch telefonach, które warto rozważyć na początku zabawy z Androidem. Oba posiadają wszystkie podstawowe funkcje (GPS, NFC, aparat fotograficzny z lampą błyskową, możliwość rozszerzenia pamięci oraz czujnik zbliżeniowy — kiedy podczas rozmowy przybliżamy i oddalamy telefon od twarzy, samoczynnie wyłącza i włącza on ekran).
To telefon z 4 calowym wyświetlaczem i z relatywnie nowym systemem (Android 4.0). Dla mnie jedynym poważnym mankamentem jest właśnie duży wyświetlacz i brak zaokrągleń — trudno nosi się ten telefon w kieszeni.
Mniejszy, bo 3,8 calowy ekran i zaokrąglone rogi sprawiają, iż Ace 2 można już wygodnie włożyć do kieszeni spodni. W stosunku do L5 ma dodatkowo wbudowaną przednią kamerę, ale też starszy system (Android 2.3). Niestety piętą achillesową tego telefonu jest fatalna czytelność ekranu w słońcu (jasność ok. 25% w L5 odpowiada ok. 75% w Ace 2).
Co ważne oba aparaty mają pojemne baterie, które wystarczają na potrzeby GPS (odbiornik jest bardzo prądożerny). Od 100% naładowania po 6 godzinach pracy GPS-u pozostaje około 45%. Mniejsze telefony (z siłą rzeczy mniej pojemnymi bateriami) trudno rekomendować na wycieczki.
L5 kosztuje ok. 640 złotych, Ace 2 jest dużo droższy — ok. 900 złotych. Jeśli więc gabaryty nie są problemem, według mnie LG L5 jest lepszym zakupem. W obu przypadkach należy zwrócić uwagę, żeby nie kupić telefonu prezentacyjnego (z wystawy), z używaną baterią (w nowym aparacie bateria powinna być zapakowana oddzielnie, a całość w nierozpakowanym pudełku).
W praktyce jednak to nie wbudowany aparat fotograficzny okazał się najcenniejszą cechą smartfonu, a… odbiornik GPS. Ta cecha wywróciła do góry nogami moje wycieczki rowerowe. Raz, że mogę zaplanować z wyprzedzeniem trasę, a następnie nawet w gęstym lesie z dokładnością do kilku metrów sprawdzić, czy jadę zgodnie z planem (papierowych map coraz częściej używam już tylko w domu, aby jednym rzutem oka „rozejrzeć się” po okolicy).
Dwa — i to mi sprawia największą frajdę — mogę śledzić swój przejazd i po powrocie do domu dodać do społecznościowej akcji „kartograficznej” (Open Street Map) nie naniesione do tej pory drogi, szlaki, czy całe obiekty (np. kościoły, boiska, parkingi). Można poczuć się współczesnym Kolumbem w mikro-skali i zmienić własną percepcję jazdy — to już nie jest „zabłądziłem w lesie”, tylko „oznaczam interesującą trasę”.
O Androidzie, GPS-ie i programach pomocnych na wycieczkach w kolejnym wpisie, a teraz o dwóch telefonach, które warto rozważyć na początku zabawy z Androidem. Oba posiadają wszystkie podstawowe funkcje (GPS, NFC, aparat fotograficzny z lampą błyskową, możliwość rozszerzenia pamięci oraz czujnik zbliżeniowy — kiedy podczas rozmowy przybliżamy i oddalamy telefon od twarzy, samoczynnie wyłącza i włącza on ekran).
LG Swift L5 (E610) |
To telefon z 4 calowym wyświetlaczem i z relatywnie nowym systemem (Android 4.0). Dla mnie jedynym poważnym mankamentem jest właśnie duży wyświetlacz i brak zaokrągleń — trudno nosi się ten telefon w kieszeni.
Samsung Galaxy Ace 2 (GT-I8160) |
Mniejszy, bo 3,8 calowy ekran i zaokrąglone rogi sprawiają, iż Ace 2 można już wygodnie włożyć do kieszeni spodni. W stosunku do L5 ma dodatkowo wbudowaną przednią kamerę, ale też starszy system (Android 2.3). Niestety piętą achillesową tego telefonu jest fatalna czytelność ekranu w słońcu (jasność ok. 25% w L5 odpowiada ok. 75% w Ace 2).
Co ważne oba aparaty mają pojemne baterie, które wystarczają na potrzeby GPS (odbiornik jest bardzo prądożerny). Od 100% naładowania po 6 godzinach pracy GPS-u pozostaje około 45%. Mniejsze telefony (z siłą rzeczy mniej pojemnymi bateriami) trudno rekomendować na wycieczki.
L5 kosztuje ok. 640 złotych, Ace 2 jest dużo droższy — ok. 900 złotych. Jeśli więc gabaryty nie są problemem, według mnie LG L5 jest lepszym zakupem. W obu przypadkach należy zwrócić uwagę, żeby nie kupić telefonu prezentacyjnego (z wystawy), z używaną baterią (w nowym aparacie bateria powinna być zapakowana oddzielnie, a całość w nierozpakowanym pudełku).
Sunday, September 30, 2012
30: Rowerowe demoludy — inny świat
W byłych krajach komunistycznych droga do normalności nadal wygląda niepewnie i kiedy niektórzy mają tendencję do pocieszających komentarzy „nie całe 23 lata były zmarnowane, mamy aż 17 km ścieżek rowerowych” (pomijając milczeniem, że niemal wszystkie ścieżki nadają się do rozbiórki), to nie da się ukryć, iż my wszyscy — i optymiści, i pesymiści (i realiści) — z czasem przywykamy do niedoróbek.
Ograniczamy się do przepychanek — krzywe chodniki na moście współdzielone czy nie — a cywilizowany świat nie trwoni czasu, tylko kompletnie przemodelowuje układ swoich miast. I kiedy przybysz z takiego innego, cywilizowanego, świata przybywa do naszego grajdołu inaczej to wygląda, gdy spojrzy świeżym okiem jak niebezpieczne są ulice, jakim wyścigiem zbrojeń jest przygotowanie się do jazdy rowerem…
To akurat materiał o Czechach, ale skąd my to znamy — niebezpieczne ulice, jeżdzenie chodnikami, większość rowerów górskich, źle wykonane ścieżki rowerowe…
Warto posłuchać jaką opinię wystawia Czechom (a nam także) postronny obserwator z Danii.
Ograniczamy się do przepychanek — krzywe chodniki na moście współdzielone czy nie — a cywilizowany świat nie trwoni czasu, tylko kompletnie przemodelowuje układ swoich miast. I kiedy przybysz z takiego innego, cywilizowanego, świata przybywa do naszego grajdołu inaczej to wygląda, gdy spojrzy świeżym okiem jak niebezpieczne są ulice, jakim wyścigiem zbrojeń jest przygotowanie się do jazdy rowerem…
To akurat materiał o Czechach, ale skąd my to znamy — niebezpieczne ulice, jeżdzenie chodnikami, większość rowerów górskich, źle wykonane ścieżki rowerowe…
Warto posłuchać jaką opinię wystawia Czechom (a nam także) postronny obserwator z Danii.
Saturday, September 29, 2012
29: Toruń — nie dla ludzi (2)
I kolejny kwiatek, tym razem istniejący od wielu, wielu lat:
Mimo, iż ten odcinek jest w granicach miasta, to nie jest dostępny dla pieszych — pełnoprawnym mieszkańcem Torunia można zostać tylko przez zakup samochodu. Paniska asfaltową jezdnią (która woła o pomstę do nieba), a plebs niech sobie zasuwa po piachu i skacze po torach (ten zakaz przejścia obowiązuje na wiadukcie kolejowym). Wina pieszego, mógł kupić samochód przecież.
Po tym miejscu przejdzie budowa zjazdu z drugiego mostu toruńskiego, ale czy spychanie pieszych do roli podludzi utrzyma się? Pogłoski o „podziale” mostu na część wschodnią i zachodnią nie napawają optymizmem, więc poczekajmy, a na razie… na kolanach obok wiaduktu — nie jesteśmy godni brukać go swym marnym istnieniem!
ul. Łódzka, widok w kierunku wschodnim
Mimo, iż ten odcinek jest w granicach miasta, to nie jest dostępny dla pieszych — pełnoprawnym mieszkańcem Torunia można zostać tylko przez zakup samochodu. Paniska asfaltową jezdnią (która woła o pomstę do nieba), a plebs niech sobie zasuwa po piachu i skacze po torach (ten zakaz przejścia obowiązuje na wiadukcie kolejowym). Wina pieszego, mógł kupić samochód przecież.
Po tym miejscu przejdzie budowa zjazdu z drugiego mostu toruńskiego, ale czy spychanie pieszych do roli podludzi utrzyma się? Pogłoski o „podziale” mostu na część wschodnią i zachodnią nie napawają optymizmem, więc poczekajmy, a na razie… na kolanach obok wiaduktu — nie jesteśmy godni brukać go swym marnym istnieniem!
Friday, September 28, 2012
28: Bo nie mógł wjechać na schody
Regularnie zdarza mi się obserwować cwaniaczków tarasujących i jezdnię i chodnik przy ul. Podgórnej (kilkanaście metrów od skrzyżowania z ul. Wiązową). Jak byk widoczny jest (od strony Wiązowej) zakaz zatrzymywania się i postoju. Także widoczny jest aż nadto plac parkingowy właśnie przy tym skrzyżowaniu (te place to swoją drogą nieszczęście dla wieżowców przy sąsiedniej ul. B.Głowackiego — ale o tym innym razem).
Kierowców z gatunku „ja tylko na minutkę” jednak ani przepisy ani kultura nie obowiązują — a niech sobie piesi i po płocie chodzą, grunt, żeby jednym susem z samochodu wskoczyć do sklepu. Ot, jak na poniższym zdjęciu (widok w stronę ul. Wiązowej; po lewej stronie — niewidoczne na zdjęciu — znajdują się niewielkie sklepiki osiedlowe, kilkanaście metrów za samochodem jest plac parkingowy):
Zawiadomiłem Straż Miejską i mam nadzieję, iż tak bezczelna wolnoamerynka w końcu zostanie ukrócona. Pożyjemy…
Kierowców z gatunku „ja tylko na minutkę” jednak ani przepisy ani kultura nie obowiązują — a niech sobie piesi i po płocie chodzą, grunt, żeby jednym susem z samochodu wskoczyć do sklepu. Ot, jak na poniższym zdjęciu (widok w stronę ul. Wiązowej; po lewej stronie — niewidoczne na zdjęciu — znajdują się niewielkie sklepiki osiedlowe, kilkanaście metrów za samochodem jest plac parkingowy):
Numer rejestracyjny: CT 5315E
Zawiadomiłem Straż Miejską i mam nadzieję, iż tak bezczelna wolnoamerynka w końcu zostanie ukrócona. Pożyjemy…
Wednesday, September 26, 2012
26: Na przypadkowym rogu ulicy
Cóż robić, już tak mam, iż — w przeciwieństwie do Straży Miejskiej — jak tylko wyjadę z domu toruńskie „ciekawostki”pchają mi się same w ręce. Ot chociażby jak poniższy piknik techniczny na ścieżce rowerowej (ul. Traugutta, widok w stronę Warszawskiej):
Można było stanąć tuż przy filarze mostu, przynajmniej piesi nie musieliby chodzić po i pod kablami zasilającymi, można było dokonać świętokradztwa i zająć jeden pas samochodzikom, ale nie — te płytki chodnikowe (sic!) aż kuszą, żeby tu właśnie urządzić sobie postój. A piesi? Rowerzyści? Co będzie człowiek jakimiś śmieciami głowę sobie zaprzątał — grunt to nie myśleć.
Kilka kroków dalej… bulwar ogłosił secesję i urywa się do Gdańska (w tle most kolejowy):
Nabrzeże nijak zabezpieczone, stan — lux. Jak na początku roku podawały Nowości, dyrektor MZD, pan Andrzej Glonek w 2011 roku zarobił 122 tysiące. Czyżby na zachętę?
Na deser „pocztówka” ze zmagań toruńskich kierowców — nadal grają na wyczerpanie, aż życzeniowi „inni” w końcu zrezygnują z jazdy samochodem. Na ten wielki dzień zaproszona jest Śnieżka i siedmiu krasnoludków.
Numer rejestracyjny: WF 99505
Można było stanąć tuż przy filarze mostu, przynajmniej piesi nie musieliby chodzić po i pod kablami zasilającymi, można było dokonać świętokradztwa i zająć jeden pas samochodzikom, ale nie — te płytki chodnikowe (sic!) aż kuszą, żeby tu właśnie urządzić sobie postój. A piesi? Rowerzyści? Co będzie człowiek jakimiś śmieciami głowę sobie zaprzątał — grunt to nie myśleć.
Kilka kroków dalej… bulwar ogłosił secesję i urywa się do Gdańska (w tle most kolejowy):
Z cyklu: Wisła zaskoczyła drogowców
Nabrzeże nijak zabezpieczone, stan — lux. Jak na początku roku podawały Nowości, dyrektor MZD, pan Andrzej Glonek w 2011 roku zarobił 122 tysiące. Czyżby na zachętę?
Na deser „pocztówka” ze zmagań toruńskich kierowców — nadal grają na wyczerpanie, aż życzeniowi „inni” w końcu zrezygnują z jazdy samochodem. Na ten wielki dzień zaproszona jest Śnieżka i siedmiu krasnoludków.
It's a long way to Piłsudski Bridge, it's a long way to go…
Tuesday, September 18, 2012
18: Toruń — to nie jest miasto dla ludzi
Władze miasta nadal pompują duże pieniądze w infrastrukturę samochodową — a bo to prestiż, i skok cywilizacyjny (jak stąd do Moskwy). Ludzie schodzą na dalszy plan. Do tej pory jednak pogarda dla pieszego była manifestowana albo na uboczu albo jako zaszłość historyczna.
Ale to się zmienia — nie tak dawno temu przebudowano wlot Kościuszki w ulicę Grudziądzką i samo skrzyżowanie tych ulic. Przy okazji poszerzono „oczywiście” ulice:
a chodniki przy Kościuszki? Ależ… po co komuś chodnik, niech sobie kupi samochód, a jak już jest taki zatwardziały, trudno, niech sobie poużywa na całych 30 centymetrach.
Ale to się zmienia — nie tak dawno temu przebudowano wlot Kościuszki w ulicę Grudziądzką i samo skrzyżowanie tych ulic. Przy okazji poszerzono „oczywiście” ulice:
aż 4 pasy przy wylocie z Kościuszki w Grudziądzką
a chodniki przy Kościuszki? Ależ… po co komuś chodnik, niech sobie kupi samochód, a jak już jest taki zatwardziały, trudno, niech sobie poużywa na całych 30 centymetrach.
twór chodniko-podobny — twórcze nawiązanie do minionej epoki
Tak jest, ten paseczek o szerokości półtora płyty chodnikowej nazwano chodnikiem. Jestem ciekaw jak się na nim mieszczą rodzice z dziećmi w wózkach. Dla samochodów gładki asfalt, żeby sobie pupci na fotelu nie odbić, dla pieszych płyta.
I na dobrą sprawę, jak tu się oburzać na widocznego na zdjęciu pana, który spacer kontynuuje (niezgodnie z przepisami) ścieżką rowerową?
MZD od lat konfliktując pieszych i rowerzystów efektywnie ułatwia sobie forsowanie komunikacji samochodowej. To nie są rzeczy wprost nazwane, które natychmiast wywołają agresję — nie. To są drobne przeszkody, drobne konflikty, które doświadczane tysiąc razy („poproś o zezwolenie na przejście ulicy — mimo że jest pusta”) powoli degradują jakość życia i stopniowo eskalują agresję we wspólnej przestrzeni rowerzystów i pieszych. Samochody są niańczone w odrębnej enklawie.
Najnowsza inwestycja jest świetną ilustracją „jak to się robi w Toruniu”.
Najnowsza inwestycja jest świetną ilustracją „jak to się robi w Toruniu”.
A przy okazji — niedawno oddany do użytku odcinek drogi, a znaki poziome już starte, gdyby MZD zrobiło coś bez fuszerki, można byłoby się poczuć nieswojo…
Foto Patrol przez prawie rok był nieaktywny — noszenie ze sobą dodatkowo aparatu jest jednak uciążliwe. Na szczęście technologia pomaga niedzielnym reportażystom — w tym wpisie po raz pierwszy zamieszczam zdjęcia nie z „rasowego” aparatu, a zwykłego telefonu. Telefon u mnie ma tę podstawową zaletę, iż mam go zawsze przy sobie. Blog powinien więc nieco odżyć.
Subscribe to:
Posts (Atom)